Dzień przed rozpoczęciem eliminacji do tegorocznej PAKI, Ośrodek Działań Artystycznych Firlej gościł na swej scenie inną imprezę kabaretową. Wieczorem 26 lutego odbył się kolejny (prawdopodobnie sami twórcy nie wiedzą który) KWIK. Z przyjemnością zauważyłam, że od mojej ostatniej wizyty na tym niecodziennym spektaklu zaszło parę zmian, czyli nastąpił rozwój.
"Badyl" zyskał nową ksywkę "Szczypior". Ryś spolszczył grę Location-Object-Who z Whose line'a, dzięki czemu ekipa KWIKA może śmiało grać w Miejsce-Przedmiot-Kto ("Bo LOW to jest takie... takie... loł, a MPK jest śmieszne"). Odważono się też do niektórych gier zapraszać przedstawicieli widowni.
Niezmienny za to pozostał poziom improwizacji. "Co się w tych ich głowach dzieje to normalnie szok." - komentował po występie jeden z widzów. I trudno się z nim nie zgodzić, bo czy w zupełnie normalnej sytuacji mogłaby powstać bajka o Krysi Czubównie, która po wielu przygodach pośród fauny i flory, sama sobie zorganizowała eutanazję połykając dynamit? Albo czy dowiedzielibyśmy się jak wyleczyć wszystkich Amerykanów z otyłości? Nie mówiąc już o tym, jakie hobby mogą mieć głupki, co Adrian jest w stanie wytrzymać dla trzech piw, lub jakiej zbrodni mógłby się dopuścić "ten facet na Rynku przebrany za widelec". Na zakończenie widzowie obejrzeli trzy zagraniczne filmy z niezwykle odkrywczym dubbingiem.
Po występie autorzy najciekawszych propozycji do gier zostali nagrodzeni bonami do BlueBarCafe, a prowadzący przypomniał o konkursie dla najwierniejszych fanów. Zaproszono też wszystkich na kolejne KWIKI, do których to zaproszeń z chęcią się przyłączam.